„Pan Makuszyński złoty, kochany …”
Za co kochany Kornela
Makuszyńskiego? Za ciepło bijące z jego książek, za optymizm, za szczęśliwe
zakończenia, za poczucie humoru, za niezapomnianych bohaterów – pannę Ewę (tę
od szaleństw), Irenkę z "mokrą głową", szatańskiego Adasia ... i za wiele jeszcze innych rzeczy. Dla mnie
jednak pan Makuszyński był, jest i będzie przede wszystkim twórcą
niezapomnianych psich kreacji, „ojcem" niezrównanych kundli z piekła
rodem, łobuzów i rzezimieszków, których wyczyny jeżą włosy na głowie, a których
jednocześnie nie sposób nie pokochać całym sercem. Drab - bohater „Panny z
mokrą głową”, Apasz, bez którego nie byłoby „Wyprawy pod psem”, Kibic z
„Awantury o Basię”, w końcu Rolmops vel Rolly,
wierny towarzysz wszelkich szaleństw panny Ewy. Tego ostatniego lubię chyba
najbardziej. Przede wszystkim za urodę oczywiście.
„Był to przedziwny
stwór przyrody, której coś musiało uderzyć na rozum w chwili stwarzania tej
kreatury. Miał on cztery krótkie, krzywe łapy i haniebnie kosmaty ogon, z
którego można było sądzić, że to jednak pies. Gdyby posiadał urzędowy rodowód,
napisano by w nim: syn jamnika i kanapy. Kreatura pokryta była ostrą i długą
sierścią dobrze urodzonej kozy, a oczy jej – mądre, sprytne, małe i wesołe –
pożyczone były od świni. Posiadała tylko jedno ucho całe i obwisłe, drugie
bowiem było marną pozostałością po jakiejś krwawej walce. Zwierzak ten na
pierwsze spojrzenie, pomimo swej diabelskiej urody, wyglądał sympatycznie.
Długi, niski, śmiesznie kosmaty, a tak zabłocony, jak gdyby brzuchem czyścił
ulice, (…).”
I jak tu nie pokochać takiego stwora od
pierwszego wejrzenia. Tym bardziej, że zalet charakteru także nie był
pozbawiony.
„Pies ten
najwyraźniej wszystko rozumiał, z natury zaś swojej był zawodowym złodziejem,
który cioci kradł wszystko spod ręki i takie stroił miny, jak gdyby był
wiecznie krzywdzonym sierotą, na którego sławę ciocia wiecznie nastaje”.
Oprócz podkradania wszystkiego, co się da
(da zjeść przede wszystkim), Rolmops trudnił się jeszcze robieniem hałasu,
urządzaniem szalonych gonitw, ucinaniem sobie drzemek w najbardziej
niewiarygodnych miejscach, a głównie okazywaniem miłości i uwielbienia swojej
pani. Wszelkie jego przywary i niedoskonałości starano się oczywiście ukrócić
na różne sposoby, ale ani ciskanie weń tomikiem poezji, ani nazywanie go Rolly
zamiast Rolmops (zawsze na wizycie!) na niewiele się zdały. Jak był łobuziakiem
i złodziejaszkiem o złotym sercu, tak i nim pozostał do ostatnich stronniczek
książki.
Życie Ewy nie należało do
najłatwiejszych i trudno byłoby nazwać sielskim jej dzieciństwo. Poznajemy ją w
chwili, gdy spokojne i ustabilizowane życie dziewczynki wali się w gruzy z
powodu wyjazdu ojca, wybitnego lekarza, do Chin. Matka Ewci od dawna nie żyje,
więc jedyną osobą, która może się nią zaopiekować jest bezduszna i niezbyt
rozgarnięta sąsiadka, pani Szymbartowa. Pobyt szalonej Ewy i jej stwora zwanego
Rolmopsem w domu pełnym tyleż sztywnych, co bezsensownych zasad, musiał się
zakończyć katastrofą. Dwójka łobuziaków zostaje zmuszona do ucieczki przez okno
i … tutaj cała historia właściwie się zaczyna. Dziwnym zbiegiem okoliczności
trafia pod dach szalonego malarza Jerzego i jego matki, kobiety łagodnej i
niezwykłej dobroci. I wtedy zaczynają się dziać cuda, a w każdym z nich Ewa macza
nie tyle palce, co całą swą dobroć, mądrość, przebojowość, radość życia i
głębokie przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
„Po odejściu tych dwojga szczęśliwych
mówi Jerzy:
- Czy mama
zauważyła, ze od pewnego czasu wszyscy, którzy przychodzą do tego domu,
przybywają z oznajmieniem, iż są szczęśliwi? Najpierw my oboje uniknęliśmy
ciosu, potem robił dziwne miny pan Mudrowicz, potem wytańcowywał tu Rogalik, a
przed chwilą z wielkiego szczęścia płakała pani Szymbartowa, pan Szymbrt zaś
łapał się za głowę. Śmieszna historia! Istnieją na tym padole łez ludzie,
którzy roznoszą tyfus, sami o tym nie wiedząc, bo im nie szkodzi, ale istnieją
i tacy, za którymi biegnie szczęście. Mam wrażenie, że ta oto niewyrośnięta
osoba posiada tę właściwość.”
Rolmops nie jest wprawdzie
głównym bohaterem i nie na jego przygodach koncentruje się fabuła „Szaleństw
panny Ewy”, jednak bez niego Ewa byłaby pewnie inną Ewą – nie tak dobrą, nie
tak promienną, nie tak życzliwą całemu światu i nie tak dzielną – a i świat
wokół niej byłby też pewnie nieco innym, czytaj – nieco gorszym – światem. Jej
podejście do życia zawierało się w końcu w takich oto stwierdzeniach:
„Nie mogę patrzeć, jak pchły gryzą
Rolmopsa, tym bardziej nie będę spokojnie patrzyła na to, jak zgryzoty gryzą
Jurka… Niech się dzieje co chce!”.
Atmosfera „Szaleństw panny Ewy”, jak i innych powieści
Makuszyńskiego, oraz ciepło bijące z przedstawionego w nich świata przypomina
mi pisaną wiele lat później przez Małgorzatę Musierowicz „Jeżycjadę" -
cykl powieści dla młodzieży, rozgrywających się w poznańskiej dzielnicy Jeżyce.
Tyle tylko, że w powieściach Musierowicz psich bohaterów jak na lekarstwo. A
wartych uwagi to już w ogóle. Kiedy tylko autora postara się wreszcie powołać
do życia jakiegoś Rolmopsa XXI wieku, z przyjemnością o nim napiszę. I w ogóle
o jej powieściach. Bo warto.
Cytaty – K. Makuszyński, Szaleństwa panny Ewy, Wydaw. Lubelskie, Lublin
1979.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz