środa, 18 lutego 2015


„Pan Makuszyński złoty, kochany …”

       Za co kochany Kornela Makuszyńskiego? Za ciepło bijące z jego książek, za optymizm, za szczęśliwe zakończenia, za poczucie humoru, za niezapomnianych bohaterów – pannę Ewę (tę od szaleństw), Irenkę z "mokrą głową", szatańskiego Adasia ...  i za wiele jeszcze innych rzeczy. Dla mnie jednak pan Makuszyński był, jest i będzie przede wszystkim twórcą niezapomnianych psich kreacji, „ojcem" niezrównanych kundli z piekła rodem, łobuzów i rzezimieszków, których wyczyny jeżą włosy na głowie, a których jednocześnie nie sposób nie pokochać całym sercem. Drab - bohater „Panny z mokrą głową”, Apasz, bez którego nie byłoby „Wyprawy pod psem”, Kibic z „Awantury o Basię”, w końcu Rolmops vel Rolly, wierny towarzysz wszelkich szaleństw panny Ewy. Tego ostatniego lubię chyba najbardziej. Przede wszystkim za urodę oczywiście.

       „Był to przedziwny stwór przyrody, której coś musiało uderzyć na rozum w chwili stwarzania tej kreatury. Miał on cztery krótkie, krzywe łapy i haniebnie kosmaty ogon, z którego można było sądzić, że to jednak pies. Gdyby posiadał urzędowy rodowód, napisano by w nim: syn jamnika i kanapy. Kreatura pokryta była ostrą i długą sierścią dobrze urodzonej kozy, a oczy jej – mądre, sprytne, małe i wesołe – pożyczone były od świni. Posiadała tylko jedno ucho całe i obwisłe, drugie bowiem było marną pozostałością po jakiejś krwawej walce. Zwierzak ten na pierwsze spojrzenie, pomimo swej diabelskiej urody, wyglądał sympatycznie. Długi, niski, śmiesznie kosmaty, a tak zabłocony, jak gdyby brzuchem czyścił ulice, (…).”

       I jak tu nie pokochać takiego stwora od pierwszego wejrzenia. Tym bardziej, że zalet charakteru także nie był pozbawiony.

       „Pies ten najwyraźniej wszystko rozumiał, z natury zaś swojej był zawodowym złodziejem, który cioci kradł wszystko spod ręki i takie stroił miny, jak gdyby był wiecznie krzywdzonym sierotą, na którego sławę ciocia wiecznie nastaje”.

      Oprócz podkradania wszystkiego, co się da (da zjeść przede wszystkim), Rolmops trudnił się jeszcze robieniem hałasu, urządzaniem szalonych gonitw, ucinaniem sobie drzemek w najbardziej niewiarygodnych miejscach, a głównie okazywaniem miłości i uwielbienia swojej pani. Wszelkie jego przywary i niedoskonałości starano się oczywiście ukrócić na różne sposoby, ale ani ciskanie weń tomikiem poezji, ani nazywanie go Rolly zamiast Rolmops (zawsze na wizycie!) na niewiele się zdały. Jak był łobuziakiem i złodziejaszkiem o złotym sercu, tak i nim pozostał do ostatnich stronniczek książki.

       Życie Ewy nie należało do najłatwiejszych i trudno byłoby nazwać sielskim jej dzieciństwo. Poznajemy ją w chwili, gdy spokojne i ustabilizowane życie dziewczynki wali się w gruzy z powodu wyjazdu ojca, wybitnego lekarza, do Chin. Matka Ewci od dawna nie żyje, więc jedyną osobą, która może się nią zaopiekować jest bezduszna i niezbyt rozgarnięta sąsiadka, pani Szymbartowa. Pobyt szalonej Ewy i jej stwora zwanego Rolmopsem w domu pełnym tyleż sztywnych, co bezsensownych zasad, musiał się zakończyć katastrofą. Dwójka łobuziaków zostaje zmuszona do ucieczki przez okno i … tutaj cała historia właściwie się zaczyna. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafia pod dach szalonego malarza Jerzego i jego matki, kobiety łagodnej i niezwykłej dobroci. I wtedy zaczynają się dziać cuda, a w każdym z nich Ewa macza nie tyle palce, co całą swą dobroć, mądrość, przebojowość, radość życia i głębokie przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych.

       „Po odejściu tych dwojga szczęśliwych mówi Jerzy:
- Czy mama zauważyła, ze od pewnego czasu wszyscy, którzy przychodzą do tego domu, przybywają z oznajmieniem, iż są szczęśliwi? Najpierw my oboje uniknęliśmy ciosu, potem robił dziwne miny pan Mudrowicz, potem wytańcowywał tu Rogalik, a przed chwilą z wielkiego szczęścia płakała pani Szymbartowa, pan Szymbrt zaś łapał się za głowę. Śmieszna historia! Istnieją na tym padole łez ludzie, którzy roznoszą tyfus, sami o tym nie wiedząc, bo im nie szkodzi, ale istnieją i tacy, za którymi biegnie szczęście. Mam wrażenie, że ta oto niewyrośnięta osoba posiada tę właściwość.”

     Rolmops nie jest wprawdzie głównym bohaterem i nie na jego przygodach koncentruje się fabuła „Szaleństw panny Ewy”, jednak bez niego Ewa byłaby pewnie inną Ewą – nie tak dobrą, nie tak promienną, nie tak życzliwą całemu światu i nie tak dzielną – a i świat wokół niej byłby też pewnie nieco innym, czytaj – nieco gorszym – światem. Jej podejście do życia zawierało się w końcu w takich oto stwierdzeniach:

       „Nie mogę patrzeć, jak pchły gryzą Rolmopsa, tym bardziej nie będę spokojnie patrzyła na to, jak zgryzoty gryzą Jurka… Niech się dzieje co chce!”.

       Atmosfera „Szaleństw panny Ewy”, jak i innych powieści Makuszyńskiego, oraz ciepło bijące z przedstawionego w nich świata przypomina mi pisaną wiele lat później przez Małgorzatę Musierowicz „Jeżycjadę" - cykl powieści dla młodzieży, rozgrywających się w poznańskiej dzielnicy Jeżyce. Tyle tylko, że w powieściach Musierowicz psich bohaterów jak na lekarstwo. A wartych uwagi to już w ogóle. Kiedy tylko autora postara się wreszcie powołać do życia jakiegoś Rolmopsa XXI wieku, z przyjemnością o nim napiszę. I w ogóle o jej powieściach. Bo warto.

Cytaty – K. Makuszyński, Szaleństwa panny Ewy, Wydaw. Lubelskie, Lublin 1979.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Psi detektyw na tropie”           Lubię foksteriery. I książki Agaty Christie. Pewnie dlatego, że moim pierwszym w życiu psem był b...