poniedziałek, 16 lutego 2015

„Przyszła era bulteriera …”

       Jak większość ludzi nie przepadałam za bulterierami. Bez żadnego konkretnego powodu i nie znając właściwie tej rasy. I wtedy ktoś mi doradził, żebym przeczytała „Krainę Chichów” Jonathana Carrolla, a na pewno je pokocham. I miał rację. Przynajmniej częściowo …

       „Kraina Chichów” to bardzo zwyczajnie zaczynająca się opowieść o losach anglisty Tomasza Abbeya, który wraz ze swą przyjaciółką Saxony Gardner postanawia napisać biografię ukochanego pisarza swego dzieciństwa - Marshalla France'a. W tym celu wyruszają obydwoje w podróż do Galen, rodzinnego miasteczka ich idola. W miasteczku żyje córka zmarłego pisarza Anna, wielu jego przyjaciół i dawnych sąsiadów oraz nadspodziewanie dużo bulterierów. I nie ma tam z pozoru nic nadzwyczajnego - miasteczko jak miasteczko, ludzie jak ludzie, bulteriery jak bulteriery. Z dwoma z nich, Kulfonem i jego „narzeczoną” Pańcią, bohaterowie nawet się zaprzyjaźniają.
 
       „Nigdy nie przepadałem za psami i kotami, ale z Kulfonem była to miłość od pierwszego wejrzenia. Był wyjątkowo szpetny, krępy, ciasno obciągnięty skórą – jak wypchany serdelek, gotów w każdej chwili pęknąć. Oczy tkwiły po bokach głowy, jak u jaszczurki. (…)
       Pysk psa pozostawał bez wyrazu, chociaż oczy bacznie śledziły wszystko wokół. Małe, brunatne węgielki, osadzone głęboko w facjacie śnieżnego bałwana.”
 
       Każdy, kto choć raz w życiu widział bulteriera, uśmieje się zapewne z trafności tego opisu, ale powinien się też mocno zdziwić ową "miłością od pierwszego wejrzenia". A jednak tak nie jest. Jakaś tajemnicza siła powoduje, że czytelnik, podobnie jak Tomasz, zaczyna być pod coraz większym urokiem Kulfona. Zupełnie nie wiadomo dlaczego, bo tak na zdrowy rozum nie ma przecież w jego wyglądzie niczego, co mogłoby budzić sympatię. W zachowaniu również nie. 

       „Na domiar złego drzwi się nagle uchyliły i  do pokoju przydreptał Kulfon. Bez pardonu wskoczył na łóżko. Czułem się tak, jakbyśmy wszyscy troje płynęli tratwą przez sam środek oceanu, bo leżeliśmy stłoczeni jedno na drugim pośrodku łóżka. (…) doszedłem do wniosku, że czas wstawać. Poklepałem Kulfona po łbie i pchnąłem go lekko. Warknął. Myślałem, że to zwykła poranna gburowatość, więc jeszcze raz poklepałem go po głowie i pchnąłem. Warknął głośniej. Wymieniliśmy spojrzenia ponad cienką różową fala koca, ale bulteriery mają pysk absolutnie pozbawiony wyrazu, więc nigdy nie wiadomo, co sobie myślą.”

       Niby nic. A jednak są to niewinne początki tego, co ma się wkrótce wydarzyć i ku czemu wiodą wszelkie mniej lub bardziej subtelne znaki na ziemi i niebie. Wkrótce miasteczko przestaje być takim zupełnie zwyczajnym miasteczkiem, jego mieszkańcy zwyczajnymi ludźmi, a Kulfon zwyczajnym psem. To, co zaczyna się tam dziać, może wywołać ciarki przerażenia na grzbietach nawet u tych, na których warczenie bulteriera nie robi raczej większego wrażenia. Poczynania samego Kulfona nie są bez znaczenia w całokształcie owych zdarzeń.

       „ Jedynym ciałem widocznym na łóżku była nieziemsko biała, dobrze znajoma klucha, odwrócona grzbietem do mnie – Kulfon. (…) Łapy wyprężył sztywno przed sobą. Kilka razy zadrżał na całym ciele i klapnął szczęką. Pomyślałem, że pewnie znów śnią mu się jakieś psie koszmary. Wtedy przemówił:
       -  Sierść. Właśnie. Oddychać przez sierść.
       Lodowaty prąd przebiegł mi w górę po kręgosłupie, aż do karku. Pieprzony pies gadał !"

       I właśnie taki jak Kulfon, jest cały świat Galen. Z każdą kolejną stroną książki staje się coraz dziwniejszy, coraz mniej przyjazny, coraz bardziej niepokoi, z czasem zaczyna wręcz przerażać, ale też i pociąga, intryguje, nie pozwala pozostać obojętnym, ani też jej opuścić – wyjeżdżąc (Tomasz) albo odkładając książkę (czytelnik). Zmienia się po prostu w Krainę Chichów, cokolwiek to znaczy i cokolwiek chcemy przez to rozumieć. Pozostaje na zawsze w pamięci tych, którzy sięgnęli po książkę Carrolla i staje się dla nich swoistym symbolem. Czego? A to już różnie. W zależności od doświadczeń, wrażliwości i wyobraźni czytelnika. Kulfon zaś, a wraz z nim wszystkie bulteriery świata, na zawsze już pozostają „psami z Krainy Chichów”.

       Nie lubisz bulterierów? Sięgnij po „Krainę Chichów”. Najlepiej w wydaniu Prószyńskiego i S-ki z 1999 roku, ze względu na wspaniałe zdjęcie na okładce. A potem także po inne książki Jonathana Carrolla, takie jak „Muzeum Psów” czy „Poza ciszą”. Tam też są bulteriery, i też dosyć niezwykłe, chociaż na pewno nie aż tak intrygujące i zapadające w pamięć jak Kulfon.

Cytaty – J. Carroll, Kraina Chichów, przeł. J. Kozak,, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Psi detektyw na tropie”           Lubię foksteriery. I książki Agaty Christie. Pewnie dlatego, że moim pierwszym w życiu psem był b...