Jak większość ludzi nie
przepadałam za bulterierami. Bez żadnego konkretnego powodu i nie znając
właściwie tej rasy. I wtedy ktoś mi doradził, żebym przeczytała „Krainę
Chichów” Jonathana Carrolla, a na pewno je pokocham. I miał rację. Przynajmniej
częściowo …
„Kraina Chichów” to bardzo zwyczajnie
zaczynająca się opowieść o losach anglisty Tomasza Abbeya, który wraz ze swą
przyjaciółką Saxony Gardner postanawia napisać biografię ukochanego pisarza
swego dzieciństwa - Marshalla France'a. W tym celu wyruszają obydwoje w podróż
do Galen, rodzinnego miasteczka ich idola. W miasteczku żyje córka zmarłego
pisarza Anna, wielu jego przyjaciół i dawnych sąsiadów oraz nadspodziewanie
dużo bulterierów. I nie ma tam z pozoru nic nadzwyczajnego - miasteczko jak miasteczko,
ludzie jak ludzie, bulteriery jak bulteriery. Z dwoma z nich, Kulfonem i jego
„narzeczoną” Pańcią, bohaterowie nawet się zaprzyjaźniają.
„Nigdy nie
przepadałem za psami i kotami, ale z Kulfonem była to miłość od pierwszego
wejrzenia. Był wyjątkowo szpetny, krępy, ciasno obciągnięty skórą – jak
wypchany serdelek, gotów w każdej chwili pęknąć. Oczy tkwiły po bokach głowy,
jak u jaszczurki. (…)
Pysk psa pozostawał bez wyrazu, chociaż
oczy bacznie śledziły wszystko wokół. Małe, brunatne węgielki, osadzone głęboko
w facjacie śnieżnego bałwana.”
Każdy, kto choć raz w życiu widział bulteriera,
uśmieje się zapewne z trafności tego opisu, ale powinien się też mocno zdziwić
ową "miłością od pierwszego wejrzenia". A jednak tak nie jest. Jakaś
tajemnicza siła powoduje, że czytelnik, podobnie jak Tomasz, zaczyna być pod
coraz większym urokiem Kulfona. Zupełnie nie wiadomo dlaczego, bo tak na zdrowy
rozum nie ma przecież w jego wyglądzie niczego, co mogłoby budzić sympatię. W
zachowaniu również nie.
„Na domiar złego
drzwi się nagle uchyliły i do pokoju
przydreptał Kulfon. Bez pardonu wskoczył na łóżko. Czułem się tak, jakbyśmy
wszyscy troje płynęli tratwą przez sam środek oceanu, bo leżeliśmy stłoczeni
jedno na drugim pośrodku łóżka. (…) doszedłem do wniosku, że czas wstawać. Poklepałem
Kulfona po łbie i pchnąłem go lekko. Warknął. Myślałem, że to zwykła poranna
gburowatość, więc jeszcze raz poklepałem go po głowie i pchnąłem. Warknął
głośniej. Wymieniliśmy spojrzenia ponad cienką różową fala koca, ale bulteriery
mają pysk absolutnie pozbawiony wyrazu, więc nigdy nie wiadomo, co sobie myślą.”
Niby nic. A jednak są to niewinne
początki tego, co ma się wkrótce wydarzyć i ku czemu wiodą wszelkie mniej lub
bardziej subtelne znaki na ziemi i niebie. Wkrótce miasteczko przestaje być
takim zupełnie zwyczajnym miasteczkiem, jego mieszkańcy zwyczajnymi ludźmi, a Kulfon
zwyczajnym psem. To, co zaczyna się tam dziać, może wywołać ciarki przerażenia na
grzbietach nawet u tych, na których warczenie bulteriera nie robi raczej większego
wrażenia. Poczynania samego Kulfona nie są bez znaczenia w całokształcie owych
zdarzeń.
„ Jedynym ciałem
widocznym na łóżku była nieziemsko biała, dobrze znajoma klucha, odwrócona
grzbietem do mnie – Kulfon. (…) Łapy wyprężył sztywno przed sobą. Kilka razy
zadrżał na całym ciele i klapnął szczęką. Pomyślałem, że pewnie znów śnią mu
się jakieś psie koszmary. Wtedy przemówił:
-
Sierść. Właśnie. Oddychać przez sierść.Lodowaty prąd przebiegł mi w górę po kręgosłupie, aż do karku. Pieprzony pies gadał !"
I właśnie taki jak Kulfon, jest cały
świat Galen. Z każdą kolejną stroną książki staje się coraz dziwniejszy, coraz mniej
przyjazny, coraz bardziej niepokoi, z czasem zaczyna wręcz przerażać, ale też i
pociąga, intryguje, nie pozwala pozostać obojętnym, ani też jej opuścić –
wyjeżdżąc (Tomasz) albo odkładając książkę (czytelnik). Zmienia się po prostu w Krainę Chichów, cokolwiek to znaczy
i cokolwiek chcemy przez to rozumieć. Pozostaje na zawsze w pamięci tych,
którzy sięgnęli po książkę Carrolla i staje się dla nich swoistym symbolem.
Czego? A to już różnie. W zależności od doświadczeń, wrażliwości i wyobraźni
czytelnika. Kulfon zaś, a wraz z nim wszystkie bulteriery świata, na zawsze już
pozostają „psami z Krainy Chichów”.
Nie lubisz bulterierów? Sięgnij po
„Krainę Chichów”. Najlepiej w wydaniu Prószyńskiego i S-ki z 1999 roku, ze
względu na wspaniałe zdjęcie na okładce. A potem także po inne książki Jonathana
Carrolla, takie jak „Muzeum Psów” czy „Poza ciszą”. Tam też są bulteriery, i
też dosyć niezwykłe, chociaż na pewno nie aż tak intrygujące i zapadające w
pamięć jak Kulfon.
Cytaty – J. Carroll, Kraina Chichów, przeł. J. Kozak,, Prószyński i
S-ka, Warszawa 1999.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz