„Wszystko zaczęło się od Pucka …”
Jeżeli coś jest pierwsze, to zazwyczaj
jest niezapomniane. I ważne. I wiele w naszym życiu zmienia. Pierwszy krok,
pierwszy przyjaciel, pierwszy dzień w szkole, pierwszy pocałunek, no i
oczywiście … pierwsza samodzielnie przeczytana książka. Moją był „Puc, Bursztyn
i goście” Jana Grabowskiego, opowieść o przygodach dwóch wiejskich psiaków
łobuziaków i ich spotkaniu z „elegantami z miasta”, czyli pekińczykiem Mikado i
charcikiem Tiuzdejem. Od niej zaczęła się moja, trwająca do dziś, miłość do
książek. Bo ta do psów zaczęła się już nieco wcześniej. Ale Pucka pokochałam
całym sercem, stał się moim pierwszym książkowym idolem, z którym ani Tomek
Wilmowski, ani Pan Samochodzik, ani w ogóle nikt przez wiele lat nie mógł się
równać. Był mądry, odważny, sprytny, dumny i niezależny, miał charakter
przywódcy i ogromne poczucie humoru. Tak, tak … patrzyłam na Pucka raczej jak
na wymarzonego kumpla niż na psa, ale chyba taka personifikacja była jak
najbardziej po myśli autora. Bo tak właśnie rodzą się prawdziwi psiarze. Chęć
uczłowieczania ukochanych zwierząt z czasem znika, umiejętność wnikania w ich
psychikę i zawsze niepowtarzalny charakter, pozostaje.
Jak wyglądał Pucek ? Jak typowy wiejski
kundelek rzecz jasna, chociaż … tak do końca ... to nie wiadomo.
„(…) kundle, jak Pucunio i Bursztyńsio,
co to niby się zapowiadały na foksa, ale jak podrosły nieco, wyskoczył z nich
niespodziewanie i wyżeł, i jamnik, i kawałek wilczura, i wszystkie, zresztą
szlachetne i znane, psie rasy, oprócz niektórych, mniej szlachetnych, no i
mniej znanych.”
A raczej nie byłoby wiadomo, gdyby nie
wspaniałe ilustracje Konstantego Sopoćki, będące integralną częścią pierwszego
i wielu następnych wydań „Naszej Księgarni”. Te najnowsze, ilustrowane przez
kogoś innego, to już nie to samo. Na rysunkach Sopoćki Puc wygląda mimo
wszystko jak rasowy foksterier gładkowłosy. Bo że miał charakter typowy dla tej
rasy wynika również z samej opowieści. W niezapomnianej scenie z panną Agatą
(krewną z miasta, właścicielką dwóch psich niedołęgów, ale za to bardzo
rasowych) i parasolem żaden nie-terier nie wypadłby raczej równie
wspaniale.
„Zobaczyła Puca, który rozkosznie
zwinięty w kłębuszek, wylegiwał się na poduszce.
- Precz ! Precz ! Wynoś się ! – wpadła z
góry na psa, który wcale się jej widoku nie spodziewał.Puc miał swój honor. Wolno było krzyczeć na niego Katarzynie. Bo Katarzyna, to Katarzyna. (...) Ale żeby taka obca, taka przybłęda, która pierwszy raz jest w domu, śmiała wymyślać zasiedziałemu psu? I to na jego własnych śmieciach?
- Tego nie było i nie będzie (...) - Pucunio
wyszczerzył zęby i zawarczał głucho:
- Proszę zniżyć ton, nie znoszę wrzasków. (…)
Panna
Agata wróciła z parasolką w ręku. Otworzyła ją. Wyciągnęła przed siebie jak
tarczę i wpadła na Puca. Puc spojrzał i rozwarł paszczę w
najweselszym uśmiechu.
- A to ci będzie zabawa – pomyślał. –
Jeszczem też czegoś podobnego nie widział !
I zanim panna Agata zbliżyła się do
niego z parasolką, Puc już się zerwał, skoczył, chapnął z brzeg, tam gdzie była
koronka, i nuż targać, szarpać, wydzierać.
Panna Agata w krzyk. Chce wyrwać
parasolkę, a Puc trzyma ją zębami jak w kleszczach i rwie ku sobie. Zaczęła się
szarpanina. W tej walce zakręcili się raz, zakręcili drugi. Szlafrok panny
Agaty rozdął się jak żagiel. Musnął Puca po nosie.
- Nie bawię się więcej parasolką ! –
powiedział sobie Puc. – Łapać za te skrzydła !
Wypuścił parasolkę, a wpił się zębami w
skraj szlafroka. I jazda! Kręcił się w kółko lepiej niż na
karuzeli. Bo panna Agata, chcąc uwolnić się od
psa, obracała się w koło jak fryga.”
No i jak tu nie kochać tak charakternego
stworzenia? Kochali go więc wszyscy domownicy, włącznie z gosposią Katarzyną,
wymachującą dla niepoznaki ścierką bądź miotła; kochał młodszy kolega Bursztyn,
kochały inne psy w okolicy, kochali czytelnicy i, co najdziwniejsze, pokochał
jeden z gości, ten arystokrata pełną gębą, pekińczyk Mikado. Tjuzdejek nie, ale
to już Tjuzdejka strata i komu mogłoby w końcu zależeć na cieplejszych
uczuciach ze strony kreatury, która ani charakterem, ani nawet wyglądem
niespecjalnie mogła się pochwalić.
„Idąc podnosił nogi wysoko, jakby je z
błota wyciągał. Przełamane to było, jakby koślawe. A złe ! Po oczach widać
było, że najchętniej byłby nas uciął każdego z osobna i wszystkich razem swoimi
pożółkłymi zębami.
Może tam Tjuzdejek był nawet wysokiej
rasy, ale, że nie był nadmiernie urodziwy, to pewne.”
A Mikado? Ano właśnie – jemu właśnie przydarzyło się
coś niezwykłego. Nawykły do pieszczot i luksusów, wygodnej poduszki, smakołyków
i towarzystwa histerycznego Tjuzdejka poznał nagle, dzięki Puckowi i
Bursztynowi, całkiem inny świat. Zobaczył, co to znaczy ganiać z innymi psami
do utraty tchu, potem postraszyć nieco kury, stoczyć z góry przegraną potyczkę
z kocicą, a na koniec pożywić się brudną kością baranią (prezent od
Bursztyna!). I pokochał owo nowe i nieznane życie tak bardzo, że nie chciał już
wracać "na salony". I udało się. Chwilę przed odjazdem pociągu,
wyskoczył z koszyczka trzymanego przez pannę Agatę i uciekł przez okno wprost w
objęcia Krysi, najmłodszej domowniczki. No i się udało - został na stałe z Pucem,
Bursztynem, Krysią i resztą domowników. Żył sobie odtąd na wsi. Długo,
szczęśliwie i po psiemu !
Można by pokusić się o stwierdzenie, iż
jest to opowiastka o wyższości wiejskich kundelków nad „psią arystokracją”
czyli psami rasowymi. Po części pewnie tak jest. I znam kilka osób, którym
bardzo, ale to bardzo, by się taka teza spodobała. Ale to nie do końca tak.
Dzieje Puca, Bursztyna i Mikada to przede wszystkim pean na cześć psów, które
są po prostu psami i pędzą prosty, psi
żywot. I prośba do wszystkich właścicieli , żeby swoim psom na to pozwolili.
Niech - niezależnie od rasy, wielkości, urody, a nawet miejsca zamieszkania -
psy będą psami !!!
Cytaty – J. Grabowski, Puc, Bursztyn i goście, Nasza Księgarnia,
Warszawa 1983.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz